wtorek, maja 03, 2016

Age of Sigmar - nieco inaczej. Część pierwsza (z trzech).

 

POCZĄTEK,
czyli wstęp.

Wiele wskazuje na to, że ostatnim czasie otwarto sezon na artykuły o AoSie. Z niektórymi się zgadzam, z innymi nie, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że ludzie dyskutują i wymieniają opiniami, a najbardziej zaskakujące, że poziom dyskursu, jak na internet, jest dziwnie wysoki.

W całym tym dobrobycie widzę jednak pewien trend, w którym mieszczą się wszystkie chyba wypowiedzi, które dotychczas przeczytałem. Age of Sigmar jest bowiem przez wszystkich traktowany, jako następca i zamiennik Warhammera Fantasy Battle, i pod takim kątem oceniany.

Pewnie, trudno winić kogokolwiek za takie podejście, skoro sam Games Workshop robi wszystko, byśmy tak myśleli. W końcu już w samej nazwie AoS dodali przedrostek, który jasno stwierdza, że Warhammer. Pytanie tylko, czy ten prefiks jest uzasadniony czymkolwiek innym niż wabienie klientów znaną marką, której pozycję i rozpoznawalność budowali trzydzieści lat. Według mnie - niekoniecznie. Trzeba GW przyznać, że z pewnością zdrowo namieszali tym jednym słówkiem - zrobili AoSowi reklamę jak stąd do Pecos, ale jednocześnie postawili swoje nowe dzieło w bardzo ciężkiej sytuacji, jaką jest współzawodnictwo z legendą.

W tym miejscu przerwę na chwilkę. Jak już zacząłem pisać ten tekst, to pisałem, pisałem i pisałem... Aż tekst urósł do gabarytów, który musiałem, podzielić na trzy części, podobnie jak to ze swoim tekstem na swoim blogu zrobił Fireant. Dzisiaj część pierwsza, jutro druga, a pojutrze trzecia.
Jeszcze jedno. W związku z całym tym dzieleniem jedna rzecz mi się pomotała - otóż dzisiejsza część artykułu o AoS nie będzie o AoS. Będzie za to o... WFB. Mam nadzieję, że lektura całego artykułu usprawiedliwi w oczach czytelników to moje krętactwo:)

Dygresja skończona, wracamy do tematu.


LEGENDA WARHAMMERA,
czyli czym WFB był, a czym nie był.

Słowo "Warhammer" przez długi czas było w naszym kraju niemalże synonimem wyrazu "wargaming". Ba, dla wielu nadal jest! Warhammer był pierwszym systemem, który trafił u nas pod strzechy i osiągnął popularność. WFB budzi sentyment i przypomina starym graczom stare czasy, gdy dni były ładniejsze, piwo smaczniejsze, a podatki niższe (dobra, z piwem i podatkami trochę mnie poniosło, bo większość zainteresowanych to wtedy jeszcze bardziej oranżadę pijała. 3500 złotych za butelkę. Starych złotych).

Druga strona legendy WFB to ta zbudowana na niesamowitym bogactwie i różnorodności Starego Świata, z jego rozbudowaną historią, geografią, religią i metafizyką, tworzonego przez długie lata pospołu przez GW wraz z przyległościami, twórców, artystów, pisarzy, autorów gier komputerowych, ale też mistrzów gry i graczy WFRP i, w jakimś stopniu, społeczność WFB. I właściwie to tyle. Na sentymencie ludzkości oraz fluffowatości świata legendarność się właściwie kończy, bo mechanicznie bitewny warhammer do najlepszych systemów raczej nie należał.

Co z zaletami i wadami systemu? In plus zaliczyłbym mu wielką różnorodność grywalnych frakcji (ile ich było, piętnaście chyba?), przepotężny wybór figurek w nienajgorszych cenach i wielką popularność, pozwalającą na względnie łatwe znalezienie w okolicy innych graczy, nawet w takim względnie biednym kraju na skraju cywilizacji, jak Polska. Rozchodzi się jednak o to, aby te plusy nie przysłoniły nam minusów. A należą do nich niemożliwie rozbudowane, skomplikowane zasady, liczące ładnych kilkadziesiąt stron i, co za tym idzie, ciągnące się nieraz godzinami bitwy (w końcu wertowanie podręczników trwa); bardzo wysoki i rosnący z edycji na edycję próg wejścia, czyli liczba modeli potrzebnych, by sensownie zagrać (celowo piszę "liczba", a nie "koszt", bo sądzę, że to przede wszystkim liczebność armii generowała potrzebę wyłożenia dużej kasy - pojedyncze modele wcale nie wychodziły jakoś bardzo drogo).

Warhammer Fantasy Battle, nie był złą grą. Dla wielu był początkiem wargamingu. Na pewno przyczynił się do rozwoju mody na fantastykę, której przejawy są coraz bardziej widoczne, i to w przestrzeni publicznej. Ale WFB nie był też grą rewelacyjną. Miał swoje wady, niektóre dość przykre i upierdliwe. Więc, pamiętajmy o WFB, ale jednocześnie, chociaż o zmarłych nie wypada źle mówić, nie idealizujmy za bardzo szacownego nieboszczyka.


LEPSZE WROGIEM DOBREGO,
czyli geneza Końca Świata.

Dlaczego warhammer się skończył? Widzę tu, obok wyżej wspomnianych wad technicznych, jeszcze kilka przyczyn, na czoło których wysuwa się wynikająca z fluffu kompletność i niezmienność świata.

Stary Świat, którego istotą jest tkwienie na samej granicy zagłady, nie może się od tej granicy nijak oddalić. Mamy dwie opcje: zwycięża Chaos i świat się kończy albo zwycięża Porządek... chociaż nie. Porządek nie może zwyciężyć, bo to niemożliwe i sprzeczne z konstrukcją settingu. Mamy zatem jedną opcję.
Stary Świat jest zamkniętą całością. Sądzę, że GW (i nikt inny) nie byłby w stanie, nie zmieniając jego istoty, wprowadzić doń zmian, które w związku z wymaganiami kupujących, były niezbędne. W końcu ile można sprzedać generacji jednej i tej samej figurki (odpowiedź brzmi: chyba 5 albo 6, ale licznik wciąż bije, tzn. bił aż do końca WFB)? Niestety, ciągłe wydawanie krasnoludzkich górników albo imperialnych halabardników prędzej czy później spowoduje nasycenie rynku i, wyjąwszy hardcorowych kolekcjonerów, prawie nikt tego nie kupi. Szczególnie, że sporo ludzi się, z wiekiem lub z innych przyczyn, porzuca hobby i pozbywa się modeli, często (choć oczywiście nie zawsze) sprzedając je po sporo niższej cenie.

Ale dobra. Załóżmy, że chcielibyśmy wprowadzić zupełnie nową linię figurek i jednocześnie pozostać w WFB i Starym Świecie. Moglibyśmy, na przykład, pójść, powiedzmy 200 lat do przodu. Wyobraźmy sobie Imperium u zarania ery przemysłu, która nadciąga tym żwawiej, dzięki specjalistom i inżynierom napływającym do miast po upadku wyludnionych i zniszczonych wojnami na pograniczu świata krasnoludzkich górskich twierdz, Bretonnia świeżo po rewolucji i obaleniu feudalizmu, targana parlamentarnymi sporami i korupcją niedawno wyłonionych elit, czekająca na swojego Napoleona, który akurat jest zajęty podbijaniem Tilei... Nie mam pomysłu na elfy, ale coś by się pewnie dało wykombinować. Może zrobić z nich fundamentalistów jakichś i wyposażyć w magię nieodróżnialną od technologii...
Po drugiej stronie barykady skaveni z cholera wie jak bardzo zaawansowaną chorą technologią, orkowie, którzy w końcu dorwali się do sekretów broni palnej (Waaaagh! Dakka-dakka-dakka!). Do tego technologicznie podrasowane umarlaki... I Chaos. Co do Chaosu, to w tej wizji zmieniłby się chyba najmniej - demony są takie same i w 40k, więc nie ma powodu, żeby cokolwiek tu kombinować, zwierzoludzie niespecjalnie nadają się do wdrażania technologicznego postępu - możnaby ich jeszcze bardziej "zdziczyć", żeby stali w opozycji do nowoczesności. Co do chaotycznych śmiertelników, hmmm... Może trzeba by ich zbratać z chaos dwarfami i w ten sposób jakoś unowocześnić?

OK, mamy jakiśtam szkic Nowego Warhammera. Co się dzieje? Słyszę gromki hejt ciężkiego kalibru ze stolika Bretonofilów. Sympatycy krasnoludów, dziwnie zgodni z fanklubem elfów, miotają rzepy, jajka i pomidory w stronę prelegenta. Imperialiści biją się między sobą - jedni wiwatują, a inni (z transparentem "steampunk sucks") buczą. Sektory orków i skavenów, jako, z jednej strony, najbardziej zabawowe, z drugiej, najmniej "poszkodowane zmianami" przepijają do siebie. Gdzieś pod ścianą chaosyci mają wszystko gdzieś.

Można zaproponować zupełnie inną wizję, ale sądzę, że wówczas jedyna różnica byłaby w tym, z której strony sali leciałyby zgniłe warzywa.

Widzę WFB jako zamkniętą doskonałość, w której każda zmiana byłaby zła (nawet, gdy brak zmiany oznacza koniec). Czego by nie zrobili projektanci i autorzy, byłoby źle odebrane - tak, czy siak podniosłyby się głosy, że Stary Świat został zamordowany, klimat przepadł i w ogóle lipa. Stary Świat tak naprawdę nie ma żadnej przyszłości! To jeden, konkretny moment w historii, z którego nie możemy specjalnie się ruszyć. Nawet nie moment - Stary Świat tkwi w bezczasie i wiecznym impasie.

Muszę dodać, że na erpega się to wciąż pięknie nadaje. Bohaterowie starego świata wciąż brną przez mgły, błota, krew i smród, oglądają coraz to nowe przykłady na deprawację ludzkości, kasłają cichcem w rękaw, żeby tylko towarzysze nie widzieli i modlą się, by ta swędząca plama na przedramieniu okazała się grzybicą, a nie mutacją. Ta cała beznadzieja, szarość i przytłaczająca atmosfera, wokół której snuje się jesienna gawęda znakomicie pasuje do tego bezczasu.

Ale jak tu ciągnąć figurkowego bitewniaka? Kurde, chyba się nie da. I tutaj widzę główny problem.

Jaki z tego wniosek? Z bólem serca ogłaszam, że warhammer fantasy battle musiał umrzeć. Cześć jego pamięci.

Ciekawe, kiedy to samo spotka Czterdziestkę?

Ciąg dalszy nastąpi (jutro).

12 komentarzy:

  1. Wg mnie trafna ocena "czasoprzestrzeni" Starego Świata. Czekam na kolejne wpisy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziękował bardzo. Kolejny wpis jutro o 13:00 :)

      Usuń
  2. Piękne podsumowanie :) Nie wiem jak wyglądać będą dalej artykuły, ale zwrócę uwagę na jedną rzecz, która naszła mnie jak olśnienie w trakcie czytania tego ciekawego wywodu zapijanego orenżadą dla dorosłych. ;-) Mianowicie, fabuła, o której piszesz. Świat musiał pójść do przodu i musiał upaść pod naporem chaosu. Nie ma co do tego dwóch zdań. Jest to fluff, za który tak kochamy Stary Świat. Problem polega chyba jednak dla wielu graczy na tym, że oni grają w tą grę nie patrząc na fluff stąd lamenty...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dalej będzie już o AoS. Musiałem jakoś zacząć, więc zacząłem od początku, ale w dalszej części, w miarę możliwości, chcę spojrzeć na temat przez inny pryzmat niż porównując go z WFB.

      Tacy co grają nie patrząc na fluff na pewno byli i są - może faktycznie część z nich płacze za zasadami, a nie za światem. Ale to chyba raczej mniejszość :)

      Usuń
    2. Sporo płacze za zasadami. Za klocami piechoty. Za tabelkami to hit i to wound. Traktują to niemal jak świętość. Gracze WFB wykruszali się na przestrzeni ostatnich lat i ci, którzy pozostali to zatwardziali fanatycy WFB (nie chcę, żeby to zabrzmiało pejoratywnie). Każda duża zmiana WFB (a były one nieuniknione) spotkałaby się z podobnym hejtem, więc równie dobrze mogli zrobić trzęsienie ziemi. I zrobili.

      Usuń
    3. Czyli można założyć, że jakby nastąpił reset świata, a zostały klocki, a figurki przystosowane do nowych realiów to byłoby ok?

      Usuń
    4. Ja bym się z takim założeniem nie śpieszył. Wydaje mi się, że każdy gra na takich zasadach, na jakich lubi. Jak ktoś jest zadeklarowanym fanem, dajmy na to, 7 edycji, to wprowadzenie 9 lata mu.
      Pomimo, że dopuszczam możliwość istnienia takich ludków, to jednak sądzę, że stanowią mniejszość, a większość płacze za Starym Światem.
      W końcu zasad starych edycji nikt nie skasował, nie zabronił z nich korzystać, podręczników i książek nie spalił. Ze światem inna sprawa. Moim zdaniem najbardziej istotne, co zrobili Warhammerowi, to powiedzieli "tutaj fluff WFB/WFRP się urywa i więcej nie będzie". Ogłosili, że w roku 2524 rachuby Imperium Stary Świat się kończy, Chaos wygrywa i nie ma nadziei.

      Usuń
    5. Poszli z kalendarzem do przodu, ale nie powiedzieli "granie w przeszłości jest od tej pory zabronione". Czterdziestka ma 40k i 30k i granie w obu realiach jest możliwe. Fantasy miało czasy Mordheima i czasy WFB, teraz jeszcze doszła Era Sigmara. Być może za jakiś czas stare czasy dostaną znowu trochę miłości (w końcu wychodzi cała masa gier komputerowych w tamtych epokach).

      I właśnie dlatego wydaje mi się, że najbardziej zdradzeni czują się klockarze, a nie klimaciarze. Klimaciarz weźmie zasady AoS i będzie nimi grał pod Altdorfem. Bo kto mu zabroni?

      Usuń
    6. Klimaciarz może choćby i w szachy grać pod Altdorfem (powiedzmy imperium białe, orki czarne).

      Wydaje mi się, że każdemu z nas wydaje się coś innego. Ale wcale mi to nie przeszkadza :)

      Usuń
  3. Wydaje mi się, że jak zasady do gry przestają być wydawane/aktualizowane to wcześniej czy później coś umiera, albo powstają edycje fanowskie, w które gra kilku zatwardziałych gości. Brak wsparcia dla systemu go zabija ile nie byłoby w nim klimatu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykład Mordheim pokazuje coś odwrotnego. Gra nie ma supportu od 10 chyba lat, a wciąż ludzie grają. Niektórzy korzystają z oryginalnych zasad, inni z fanowskich, ale gra się wciąż toczy.
      Ale Mordheim to była dobra gra. Im bardziej kiepski tytuł, tym krócej pociągnie bez supportu.

      Usuń
    2. Czasami najlepsze co może GW zrobić dla swoich gier to zostawić je w spokoju co najlepiej pokazuje przykład Mordheim.

      Szkoda wsparcia dla fluffu bo bez tego raczej graczy nie przybędzie.

      Figurki były fajne ale na szczęście jest sporo alternatywnych producentów.

      Usuń