W ostatnią sobotę zabrałem się z Maniexem i Potsiatem do Katowic na turniej Warheim FS, czyli, dla niezorientowanych, wariacji na temat Mordheim, którą od lat niestrudzenie tworzy Quidamcorvus ze współspiskowcami. W przeciwieństwie do chłopaków nie grałem w turnieju, co dało mi możliwość przyjrzenia się grze na wielu stołach, zorientowania się w sytuacji i połapania się o co w tym wszystkim mniej-więcej chodzi. A dzisiaj chciałbym napisać parę słów o moich wrażeniach - zarówno dotyczących samego eventu jak i systemu.
Na turnieju podobało mi się bardzo.
Przede wszystkim cholernie się cieszę, że zarówno ekipa gospodarzy, jak i gracze przyjezdni, w znakomitej większości (a może i w całości) dzielili umiarkowanie lajtowe podejście do tematu. Nie, żeby ktoś odpuszczał, machał ręką i nie starał się czegośtam ugrać, ale nie widziałem, żeby ktoś zębami zgrzytał, wykłócał się o pół cala, rwał włosy z głowy z powodu przegranej... Był zdrowy dystans do gry i samych siebie. Wiedząc, jak niektórzy potrafią się spinać podczas takich rozgrywek, autentycznie miło było patrzeć na ludzi, którzy najzwyczajniej w świecie cieszyli się grą. Zdecydowanie atmosfera była pierwsza klasa.
Turniej odbył się w bardzo fajnym miejscu - klubie "Inny Wymiar" w Katowicach. Miejsca na taki turniej było tam w sam raz - ani za dużo, ani za mało. Ludzi niby było całkiem sporo, ale nie powiem, żeby trzeba się było przeciskać przez dziki tłum. Było wygodnie. Ze spraw przyziemnych ale istotnych - niedaleko było do sklepu, a nawet galerii handlowej, więc zaopatrzenie, przede wszystkim w jedzenie i picie nie wymagało logistycznej ekwilibrystyki. Gry toczyły się na jedenastu bardzo ładnych stołach - w większości battle maty na spodzie, fajne przeszkadzajki, skałki, drzewka... Naprawdę przyjemnie się to wszystko prezentowało i tutaj duże ukłony w stronę organizatorów, że ogarnęli to wszystko z tak dobrym rezultatem.
Leitmotivem turnieju były wozy, powozy i przewozy. Każda ekipa musiała być zmotoryzowana, czytaj wyposażona w jakiś wóz, rydwan, dyliżans czy inny środek transportu. Klimatycznie grało to bardzo, chociaż mnóstwo z tym było kłopotu - w wielu bandach wóz był piątym kołem u wozu - trzeba go było pilnować, bronić, przepychać... Oj, coś mi się wydaje, że niejednemu z graczy drużynowa bryczka napsuła krwi. Ale coś za coś - bo uczestnicy tworząc te wozy, często od podstaw, mogli się twórczo wyżyć, z której to okazji skwapliwie korzystali, dzięki czemu na stołach można było podziwiać dyliżans zaprzężony w prosiaki, wielkiego ślimaka z palankinem na muszli i szeroki wybór wszelkiej maści innych pojazdów, wozów, więźniarek, rydwanów, parowych wynalazków, karawanów, mobilnych obserwatoriów, sań i trudnych do zakwalifikowania machin.
Może o samym turnieju tyle, teraz trochę o grze.
Warheim jest systemem skirmishowym, który, jak banalnie by to nie brzmiało, ma swoje wady i zalety, podobnie zresztą jak Mordheim, którego rozwinięcie stanowi. Chcę mieć to z głowy, więc powiem od razu: za najsłabszą cechę Warheim uważam bardzo złożone zasady, które wprowadzają okropnie wysoki próg merytoryczny, który trzeba pokonać, żeby w ogóle wejść w grę. Wprawdzie są one w znacznym stopniu intuicyjne dla starego eksploratora Mordheim, to jednak w wielu niuansach się różnią, więc nie do końca można polegać na dawnych doświadczeniach - bardziej sprawdza się zaglądanie do podręcznika, gdy tylko w głowie pojawia się myśl zaczynająca się od "hmmm, w Mordheim to chyba działało tak, że...". Pewnym problemem jest także mnogość specjalnych zasad, które mają wszelkie prawo się mylić i bardzo wskazana do efektywnej gry przekrojowa znajomość podręcznika, zarówno w części dotyczącej zasad jak i poszczególnych frakcji. Podsumowując, stary gracz jakoś sobie poradzi, ale wprowadzanie w zasady Warheim graczy nowych, którzy dopiero zaczynają zabawę z bitewniakami może być bardzo trudne i wymagające. Za absolutny hardcore uważam podjęcie próby nauczenia się tej gry z samego podręcznika, bez możliwości przyjrzenia się przebiegowi rozgrywki w praktyce. Żeby nie było, wysoki stopień rozbudowania systemu ma też swoje dobre strony - rozgrywka jest mocno ubarwiona i urozmaicona, czy to pogodą, czy to losowymi zdarzeniami. Różnych nakładek jest bardzo wiele, są bardzo różne i mogą fajnie zarysować tło tego, co się tam na stole dzieje. I tak właśnie jest, choć kosztem jest właśnie wysoka złożoność zasad.
Warheim korzysta z sekwencji rzutów kości wywodzącej się z WFB i znanej z Mordheim, jednak nieco zmienionej wprowadzeniem losowań 2k6 (dobra decyzja!). Taki system całkiem nieźle się sprawdza, szczególnie z punktu widzenia wieloletniego, obciążonego nostalgią za starymi czasami, gracza, choć trzeba przyznać, że w porównaniu z niektórymi nowymi trendami w mechanice gier bitewnych, jak ograniczanie liczby rzutów, dynamika rozgrywki jest mniejsza. W koniunkcji ze szczegółowymi zasadami, wymagającymi częstego zaglądania do podręczników, a także dodatkowymi czynnikami, jak na przykład ograniczenia w ruchu i strzelaniu wnoszone przez trudne warunki pogodowe, może to powodować - i chyba powodowało na turnieju - przedłużanie się gry. Może to tylko takie wrażenie (nie zaglądałem w tabele wyników), ale odniosłem wrażenie, że wiele partii trzeba było przerwać, bo kończył się czas.
Najlepsze, co WFS dziedziczy po Mordheim to niewielkie rozmiary band. Można spokojnie zagrać kilkoma zaledwie figurkami, bez konieczności mozolnego zbierania wojska przez całe lata i pakowania w to setek i tysięcy złotych monet. Jak ktoś ma żyłkę erpegowca może z powodzeniem spersonalizować swoją grupkę jak mu się podoba i grać jak w Baldur's Gate, a nie strzelać salwą strzał z łuków, która przysłoni słońce (Ha! Będziemy walczyć w cieniu!) i zdejmować poległych z pola bitwy szuflą. Do tego mechanika rozwoju - zarówno umiejętności i cechy indywidualne ludków, jak i stan majątkowy i wyposażenie bandy mogą się zmieniać w miarę trwania kampanii, mamy więc poczucie, że rośniemy w siłę (no chyba, że mamy pecha, wojacy nam giną, tracą kończyny, złoto przepada, a przedmioty się psują).
Bardzo mi się podoba, że w WFS rozwinięto zasady dotyczące magii, która w Mordheim była potraktowana raczej po macoszemu. Zaklęcie może się paskudnie nie udać, może zostać rozproszone przez przeciwnika... Działało to. Na pewno smaczku dodaje kwestia ryzyka związanego z ewentualnym miscastem - widziałem w jednej z gier turniejowych tak paskudny przypadek nieudanego czarowania (hit z siłą 8 we wszystko w 12 calach), że w zasadzie banda pechowego czarownika nie bardzo mogła zrobić coś innego i musiała wiać... Pół biedy jak się rzuca dwiema kośćmi, ale minimum dwie jedynki na trzech k6 wyrzucić całkiem łatwo.
Podsumowując: Warheim FS to system z potencjałem, bardzo rozbudowany i bogaty, czerpiący z elementów WFB i Mordheim i przebogatego fluffu, który przez dziesięciolecia wokół nich powstał. Skomplikowane zasady mogą odstraszać, ale co poradzić - taki jest koszt rozbudowanego tła. Zresztą, co się naprzyglądałem to moje - wyglądało to na tyle dobrze, że mimo wad mam ochotę kiedyś w to zagrać - może na następnym turnieju? I jeszcze jedno: na szczęście Warheim wciąż się rozwija - QC niezłomnie opracowuje coraz to nowe zasady i uaktualnia podręcznik, więc jest tu ciągły progres w stronę lepszego i perspektywa na stopniowe niwelowanie słabszych stron. Trzymam kciuki!
Na koniec (tzn. przed minigalerią zdjęć) podziękowania. Dzięki dla organizatorów za organizację turnieju, a dla uczestników za uczestnictwo! Cieszę się, że mogłem niektórych ludzi znanych tylko z sieci spotkać na żywo. Szkoda, że niektórzy, co się wygrażali, że dotrą, nie dotarli (oj, żałujcie!).
Bardzo ciekawe spojrzenie, zwłaszcza na zasady. Czytałem je, podstawowe nie są złe, ale szczegóły później to już istna masakra, bez praktyki chyba nie do przeskoczenia, tak jak piszesz.
OdpowiedzUsuńDoświadczony gracz może i przeskoczy, bo wiele rzeczy nasuwa się samo, gorzej z żółtodziobem. Łatwo się pogubić, nauczyć się grać źle i żyć w błędzie aż do czasu wyprawy do Katowic, gdzie gospodarze-wymiatacze poinstruują w czym rzecz...
UsuńBynajmniej nie twierdzę, że Warheim jest złą grą - to prawdopodobnie najlepsze rozwinięcie Mordheim jakie znam. po prostu jest grą mocno skomplikowaną i przez to trudną.
Drogi Kojocie :) ależ nie twierdzę, że Ty twierdzisz, że gra jest zła :) Wydaje mi się, że to najlepsza rzecz jaka spotkała sierotki po Mordheim od czasów Mordheim :) Same plusy, po polsku, aktualizowana, prężnie działające środowisko.
UsuńNie twierdzę, że twierdzisz, że twierdzę - tylko na wszelki wypadek uściślam ;)
UsuńA, to przepraszam :)
UsuńDobrze napisane. Jakbym sam tam był!
OdpowiedzUsuńHmm... wydawało mi się... musiałem Cię z kimś pomylić;)
UsuńCzyli jak mam kilkuletni staż z Mordheim to łatwiej ogarnę temat:D Wchodzę w to:)
OdpowiedzUsuńMartwi mnie tylko to ciągłe ulepszanie podręcznika, bo nie wiem czy drukować go czy nie?:D
Nie warto w całości. Lepiej konkretnymi rozdziałami. Osobno scenariusze, osobno post game sequence, osobno zasady bandy itp.
UsuńMimo, że zdecydowanie preferuję papierowe książki od ebooków, to osobiście jednak bym stawiał na tablet. Raz - łatwiej aktualizować, dwa - jest lżej, trzy - wyszukiwanie robi za nas maszyna.
UsuńW takim razie muszę trochę poczytać i wybrać bandę.
UsuńMusisz, musisz!
UsuńZ doświadczenia napiszę, że dla oszczędności czasu dobrze jest mieć wydrukowane wszystko o swojej bandzie, czary i całą fazę po potyczce. Do tego oczywiście skrót zasad i tabelki.
UsuńPrawda. Im więcej wydrukowanego, tym lepiej. (Ino lasy płaczą.)
UsuńOpisana przez Ciebie sytuacja z miscastem i hitem S8 w 12" miała miejsce dwa razy :) zdarzyła sie rownież podczas mojej 5-tej bitwy z Zawiszą. Z tym, że wtedy wyparowały dwie bandy :D
OdpowiedzUsuńFajna relacja. Dobrze było spotkać ludzi znanych do tej pory jedynie z blogów. Następnym razem wbijaj z bandą :)
Aż strach czarować;)
UsuńJak tylko czas pozwoli postaram się coś złożyć na następny turniej i przyjechać powalczyć.
Nie zgodzę się z tobą jeżeli chodzi o trudność nauczenia się zasad. Sam startowałem od przysłowiowego zera, miałem doświadczenie jedynie z WFB 6 do 8 edycja. Oczywiście popełnialiśmy ze znajomymi mnóstwo błędów na samym początku ale udało nam się to jakoś ogarnąć. Oczywiście najważniejsza w tym przypadku jest praktyka - bez częstego grania ani rusz.
OdpowiedzUsuńCo do tekstu to spoko to wszystko ująłeś, był lajt, była zabawa, bez większego ciśnienia.
No i myślę, że o to mniej więcej Koyothowi chodziło. Warheima trzeba się porządnie nauczyć i to poprzez wielokrotne ogrywanie go, a nie samo czytanie książki, a potem trzeba tę wiedzę regularnie utrwalać. To dość wysoki próg w dzisiejszych czasach, szczególnie dla kogoś kto oprócz Warheima pogrywa w inne systemy i gry. Nie żeby to była jakaś wada, ot specyfika gry. Niestety specyfika ta odstrasza sporą liczbę graczy, co mogę potwierdzić na podstawie swoich obserwacji.
UsuńManiex mnie ubiegł, właśnie to miałem na myśli.
UsuńSuper, że znalazło się u Was grono ludzi, które było chętne do gry, a do tego miało dość samozaparcia i zapału, żeby przebrnąć przez wspomniany etap błędów i wypaczeń, by w końcu stać się dobrymi graczami. Mogę tylko pogratulować i pozazdrościć zgranej i zdeterminowanej ekipy - taka paczka to skarb :)
Zasadniczym plusem było to, że koszt wejścia był zerowy. Każdy z nas ma armię lub kilka do WFB. Dlatego zdecydowaliśmy się na taki system, a nie inny do którego trzeba byłoby kolejnej sakiewki ze złotem. Ale nie oszukujmy się jeżeli ktoś grał w WFB to wejście w system samej rozgrywki ma bardzo szybki, natomiast musi nauczyć się kilku smaczków związanych z rozwojem bandy.
UsuńTwoje wypowiedzi dobrze pokazują, że ważna w Warheim jest możliwość ogrania systemu. Praktyczne rozpoznanie walką. Moja opinia z kolei, to punkt widzenia kogoś, kto owszem, doświadczenie w WFB i Mordheim ma, ale zasad Warheim uczy się "teoretycznie", czyli z podręcznika. Wniosek jest prosty - "Twoja" metoda wejścia w ten system jest zdecydowanie sensowniejsza od "mojej".
UsuńW takim razie korzystaj z mojego doświadczenia i graj!
UsuńTylko z kim? ;)
UsuńA raczej z kim i kiedy...
UsuńNa to pytanie Ci już nie odpowiem. Może Maniex albo Potsiat?
UsuńMoże. 60km nie tak wielki dystans;) Gorzej z niedoborem czasu na ogrywanie systemu niż brakiem współgraczy.
UsuńWarheim to dla mnie zupełnie nowy system, którego nauczyłem się specjalnie pod turniej w Katowicach. Mimo trzech nieprzespanych nocy (1 na budowę, 2 na malowanie powozu, a 3 na zasady) udało mi się w miarę opanować zasady. Reszta wyszła w praniu, czy jak to ująłeś rozpoznaniu bitwą i tu jest całe clue - bez praktyki to można było co najwyżej pograć w AoS niedługo po jego wyjściu. Mnogość zasad to dla mnie jednak potęga tego systemu, bo dosłownie można się pobawić grą, nie tracąc nic z radości samego przesuwania modeli po stole =)
OdpowiedzUsuńRewelacyjnie Ci poszło jak na noc nauki zasad! Gratki:D
UsuńMnie Warheim przyciągnął mnogością zasad. W grze często się o czymś tam zapomni, szczególnie w późniejszych etapach kampanii, ale dla mi nawet faza po potyczce sprawia tyle radości co sama rozgrywka. Zgadzam się natomiast z progiem wejścia. Jak uczyliśmy z kolegami nowych graczy to te 3 gry były minimum żeby gość ogarnął zasady swoej bandy i innych graczy.
OdpowiedzUsuńMnie przyciąga bardziej tym, że jest kontynuacją Mordheim i to żywą kontynuacją. Ale mnogość zasad widać również może wabić :)
UsuńFajna relacja ! Kurczę, za daleko ode mnie są te Katowice....
OdpowiedzUsuńDaleko? Słyszałem o takich, co z Zachodniopomorskiego się wybierali :)
UsuńI z Olsztyna i Szczecina po 6h. W obu przypadkach bez hotelu się nie obejdzie.
UsuńOj tam. Sen jest dla słabych ;)
Usuń