Gretchiny to jeden z wielu wesołych dodatków do kosmicznych orków - rozwrzeszczana i malownicza zgraja pokręconych, upapranych cholera wie czym, złośliwych konusów, karykaturująca i tak już karykaturalnych większych kuzynów. Z tego powodu jestem zdania, że każdy figurkomalarz powinien mieć kilku takich zapodkładowanych na podorędziu - trudno o lepszy od takiego jegomościa (czy dwóch) przerywnik między malowaniem trzydziestego piątego i trzydziestego szóstego identycznie umundurowanego wojaka.
Pierwszy z moich kosmicznych gobów został pomalowany ładny kawałek czasu temu - w czasie, gdy media trąbiły o somalijskich piratach, co na tratwach i pontonach, uzbrojeni w co popadnie, napadali na statki nieopodal wybrzeża Afryki. Temat poważny, choć głośno było też o różnych śmiesznych historiach, np. jak to niezbyt ogarnięta technicznie piracka załoga dokonała abordażu na okręt wojenny, który akurat na takich jak oni polował - jak już weszli na pokład, to niekoniecznie mogli zrobić coś innego niż się poddać oczekującym w pełnej gotowości komandosom. Aparycja takich biednych piratów dzisiejszych czasów (każdy ciuch w innym (byle jaskrawym) kolorze, broń od sasa do lasa, itd.) posłużyła za inspirację pierwszej grupki moich gretchinów, z dzisiejszym bohaterem włącznie.
Ach, gretchiny... One po prostu mają niepowtarzalny klimat. Bardzo fajny mały zielonoskóry :) Czy to plastik? Plastiki są bardzo w klimacie starych metali (dobrze do nich pasują) i nie pamiętam dobrze tych drobnych różnic.
OdpowiedzUsuńA gretchiny i piraci... coś w tym jest. W końcu w GorkaMorce ich gang ma pojazdy na żagle ;)
Tak, to plastik z takiego niewielkiego boxa z 10 bodaj gobami i orkowym pastuszkiem, którego głowę niedawno malowałem :)
OdpowiedzUsuń